top of page

Wycieczki do polskiego sklepu - życie za granicą, a stosunek do kraju Czy uciekamy z Polski?



Skuteczne powtórki angielskiego i umiejętność odmieniania czasownika ‘być’ owocnie skłoniły mnie do myślenia na temat wyjazdu za granicę. Czułam się onieśmielą obywatelką Unii Europejskiej, a także obywatelką świata, gotową na wyzwania przyszłości. Polska nie była już tak atrakcyjną opcją jutra, społeczeństwo, choćby brytyjskie, zdawało się być bardziej progresywne, otwarte na awangardę oraz ekspresje najbardziej zdziczałych pomysłów. Pojęciem absurdalnym jest decydowanie o przyszłości, kiedy jest się kretynem, jednakże tak niezłomnie wcielonym w pędzie za sukcesem. Niekończące się listy argumentów ‘za i przeciw’ wyjazdowi z ojczystego kraju towarzyszyły pewnie wielu zagranicznym studentom. Osobiście wybrałam ścieżkę — co ma być, to będzie niebo znajdę wszędzie i zaryzykowałam życie za granicą.

Początkowe chwile spędzone na obczyźnie nabierają kształtu fascynacji nowym miejscem i kulturą. Chyba nigdy nie widziałam tylu możliwości kuchni na Uber Eatsie i nigdy nie słyszałam tylu obcych języków na ulicach. Londyn wita — tu jest Twój Nowy Dom.

Dom - to słowo początkowo ciężko przychodziło na myśl mówiąc o moim nowym miejscu zamieszkania, jednakże z czasem dom w Londynie się stał nim bardziej niż ten w Polsce. Wielopłaszczyznowe wydarzenia pochłonęły mnie jak gorące piaski. Kultura polska początkowo zniknęła — oczywiście znalazłam rodaków i stworzyłam z nimi społeczność, kultura jednak trochę zeszła na drugi plan. To jest czas na zabawę, poznanie siebie i nauczenie się nowych ścieżek wyrażenia swojej osobowości. Wszystko się zmienia, coś jest, a później tego nie ma. Jedynym faktycznym śladem polskości stała się polska kuchnia. Jestem chyba największym miłośnikiem gotowania i pieczenia jakiego znam, czułam się więc w obowiązku przedstawić swoje umiejętności nowo poznanym przyjaciołom. Na pierwszym roku studiów zobaczylibyście mnie uczącą moje współlokatorki z Korei, Singapuru i Szkocji robienia dziurek w kluskach śląskich, żeby je później zjeść z pysznym pieczeniowym sosem.

Pierwszym prawdziwym momentem refleksji nad emigracją okazały się pierwsze Święta Wielkanocne w Anglii. Jestem agnostykiem, jednakże nie wyobrażałam sobie spędzenia tego czasu bez tradycyjnego jajka i żurku. Pandemia uniemożliwiła wielu osobom, w tym i mnie, powrót do rodziny. Znakomitym pomysłem okazało się odtworzenie świątecznej tradycji. Stół pękał w szwach, gości tyle, że ciężko zliczyć. Zaproszeni znajomi, spoza Polski, przyglądają się teatrzykowi kukiełek odtwarzających stały repertuar rodzinnego stołu - ‘białą kiełbasę sam robiłem, spróbuj jaka pyszna jest z cebulką’, powiedział mój przyjaciel. Wszyscy wpadali w śmiech na każde typowo polskie hasło. Teraz wiem, że był to śmiech przez łzy. Polska była na wyciągnięcie ręki, była to jednak ta Polska ze Stworzenia Adama Michała Anioła.

Na pytanie, gdzie się podziały polskie prywatki, z pewnością odpowiedziałabym, że znajdziemy je w Londynie. Momenty, w których emigranci łączą się by śpiewać wniebogłosy z całych sił polskie teksty, jedząc polskie jedzenie i rozmawiając o ‘starych dobrych czasach’ niesamowicie krzepią serce. Gdy otaczają cię ‘sami swoi’ łatwiej o pokonanie poczucia alienacji. Czuję się dumna z kultury jaką mam, moja hierarchia wartości oraz historia tworzą dobrą podstawę do dalszego rozwoju w innym państwie.

Mija drugi rok mieszkania w Anglii, sama jestem zaskoczona jak ten czas szybko przeleciał. Zmieniłam się ja, zmieniła się Polska. Znajdziecie mnie teraz w polskim sklepie dość często — zwłaszcza po pomidory malinowe, za które z uśmiechem na twarzy mocno przepłacam. Czasami przychodzi poczucie, że oszukuję sama siebie — czy te polskie produkty na pewno są lepsze? Od razu ciśnie się na język - że tak. Może zatem byłoby mi lepiej w mojej ojczyźnie? Jak bym sobie tam ułożyła życie? Czy ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy? To co wiem na pewno to to, że polskie piosenki i polskie filmy będą u mnie zawsze w modzie, polska kuchnia pojawi się na moim stole często, a polskiej wódki bronić będę jak wszelkie skarby. Czasami wchodząc do polskiego sklepu czuję się nieswojo - czy powinnam do obsługi sklepu mówić w języku polskim czy też angielskim? Czy inni ludzie co się w nim znajdują są Polakami? Czy po prostu, tak jak ja, są fanami ogórków kiszonych? Czy wykonać brytyjski ‘small talk’ do sprzedawcy, czy zachować polski dystans? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Wszystkie te pytania jednak gdzieś cichną, kiedy przechodzę przez półki sklepowe i widzę swoje dzieciństwo i nastoletnie życie. Jestem niezwykle wdzięczna Polsce za wszystkie wspólne lata, przyjadę ją odwiedzić na pewno, niejeden raz. Na stałe chyba jednak nie wrócę. Będę trzymać kciuki za Polskę, za Wielką Brytanię też. Moje serce ma dwa Domy, za to mój żołądek ma jeden — polski, a króluje w nim kotlet schabowy.


Natalia Wąsińska

Law and Business student at Queen Mary University of London. Privately, enthusiastic cooking lover and a person with never-ending social battery.


  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • LinkedIn
  • Federation
bottom of page